W weekend 16-18 lipca w Głuchołazach odbył się IV Międzynarodowy Festiwal Piosenki Turystycznej KROPKA 2010. Jak co roku miasto wypełniło się rzeszami polskich i czeskich miłośników poezji śpiewanej. Mimo kompletnego załamania pogody festiwal należy zaliczyć do niezwykle udanych, poniżej przedstawiam Wam obszerną do bólu relację.
Piątek
Piątkowy koncert rozpoczął się późnym popołudniem, na pierwszy ogień poszedł związany z Głuchołazami zespół "Za mało piwa", niestety przyjechaliśmy na Kropkę mocno spóźnieni (Wrocław i jego remonty...) – zdążyliśmy dosłownie na końcowe podziękowania dla publiczności. Warto wspomnieć, że "Za mało piwa" należy do grona pomysłodawców festiwalu, czyni więc honory otwarcia każdej jego edycji.
Konferansjerem koncertu był sam Artur Andrus. Zaskakiwał co rusz publiczność błyskotliwymi monologami, nie szczędził też ciętych uwag. Umiejętność ripostowania bardzo przydała mu się w starciu z kolejnym wykonawcą, Jerzym Filarem. Artysta przyjechał na Kropkę wraz z basistą Wolnej Grupy Bukowiny, pianistą Mikroklimatu i poetką, Barbarą Sobolewską. Swój występ rozpoczął wymyślając piosenkę dla Artura Andrusa, ale nie znalazłszy rymu do "eee" przeszedł do właściwego śpiewania. Najpierw rozchmurzył publiczność słowami "Kiedy wstajesz lewą nogą, o, nie martw się...", później wprowadził trochę zadumy piosenką "Za szybą". W pewnej chwili do akcji wkroczyła Barbara Sobolewska - pomogła w wykonaniu "Bluesa niepotrzebnych powrotów" i "Niedogotowanej manny". Swojej 11-miesięcznej córce Jerzy Filar zadedykował liryczny utwór o zaprzyjaźnieniu się z aniołem stróżem, tuż po "Cieniach" dał się też z pewnymi oporami przekonać do zaśpiewania "Sikoreczki" (przy okazji wymyślając kilka zwrotek). Po przedstawieniu wizji swojego snu rodem z "Seksmisji" przytoczył utwór "Jola, Ola", do słów Jacka Cygana. Na koniec bisował "Listopadami liści", po czym wyniósł za scenę kompletnie zaskoczoną wolontariuszkę wręczającą mu kropkową statuetkę.
Po dłuższej wymianie zdań między rozbawionym Andrusem a Filarem na scenę wszedł zespół "YesKiezSirumem", promujący na Kropce swoją nową płytę "Muzyko!". Nie jestem największym fanem YesKiezów, ale trzeba obiektywnie przyznać, że występ był udany (może poza nagłośnieniem pierwszych piosenek, gdy technik chyba nie nadążał za dynamicznymi rytmami). Jednym z ich znaków firmowych jest inspiracja wielokulturowością – widać to chociażby po nazwie zespołu oznaczającej "Kocham cię" po armeńsku. Wielka różnorodność stylów z jednej strony wzbogaca muzyczny warsztat, a z drugiej trochę utrudnia odbiór utworów, ale, jak to mawiają – de gustibus non est disputandum :-). YesKiezi zagrali m.in. "Pod osłoną dnia", "But w butonierce", "Żyj mój świecie", "W dzikie wino zaplątani" i "A jak już będziesz moją żoną". Swojemu wydawcy, Wojtkowi Szymańskiemu, zadedykowali pieśń "Olejek wonno bursztynowy". Na sam koniec zostawili swój wielki przebój, czyli "Z Aniołami".
Podczas, gdy Artur Andrus robił użytek ze swojego Zakładu Usług Satyrycznych, do występu przygotowywali się już najbardziej oczekiwani wykonawcy tego wieczoru, czyli Jan Wydra i Irek Wójcicki z "EKT Gdynia". Rozpoczęli rozgrzewając widzów opowieścią o beskidzkim barze, a następnie – pozostając w zachmielonych klimatach – zagrali "Takie małe piwo" i "Monotematyczną piosenkę turystyczną". Nieznośnie upalną tego dnia aurę schłodzili śpiewając kilka szant (w tym oczywiście "Wreszcie płynę"), aby potem wywołać owacje publiczności słowami "Ludzie, nie sprzedawajcie swych marzeń". Swoim przyjaciołom i fanom podziękowali utworem "Stary album". Na koniec zagrali nieznaną mi wcześniej "Koszerkę" i zabisowali "Morzem, moim morzem".
Po EKT nastąpiła zupełna zmiana klimatu – na scenę wszedł "Czerwony Tulipan", zespół obchodzący 25–lecie pracy twórczej. Ewa Cichocka, Krystyna Świątecka i Stefan Brzozowski zaprezentowali swoje najbardziej znane przeboje, w tym "Stukot kół", "Prosty jak zegarek świat", "Jedyne co mam" i "Ja zwariuję" (ze świetną grą aktorską na scenie). Pewną niespodziankę stanowił cover utworu "Dziwny jest ten świat” Czesława Niemena. Nie mogło zabraknąć szalonej recytacji wiersza w wykonaniu Ewy Cichockiej – na celowniku znalazła się "Lokomotywa" Tuwima w czeskim przekładzie, jak przystało na międzynarodowy festiwal.
Ostatni z piątkowych koncertów zagrała Martyna Jakubowicz, pierwsza dama polskiego bluesa, łącząca klasyczny rock z wrażliwymi i refleksyjnymi rytmami. Choć oczy się już mocno kleiły, dotrwaliśmy do samego końca, aby posłuchać najbardziej znanych utworów – "W domach z betonu nie ma wolnej miłości", "Młodego wina" i polskiej wersji "Knockin' on Heaven's Door".
Noc była gwieździsta i niesamowita, tradycyjnie zasiedliśmy więc przed namiotami do śpiewania. Gdy pierwsze promienie słońca zaczęły wychodzić zza drzew pobiegliśmy przespać choć krótką chwilę przed kolejnym upalnym porankiem.
Sobota
Drugi dzień festiwalu rozpoczął się potwornym ukropem, nie sposób było wytrzymać ani na słońcu, ani w cieniu. Pełni nadziei na ochłodzenie popędziliśmy nad rzekę, niedługo później rozpoczęła się tradycyjna, kropkowa burza. Ściana wody przyprawiła nam troski o pozostawione na polu namioty, przez co spóźniliśmy się nieco na koncerty.
Koncert konkursowy (nazwany Przeglądem Utworów z CHarakterem – w skrócie PUCH) był szansą dla młodych wykonawców, którzy mogli tu zdobyć cenne nagrody i nominacje na ważne festiwale. Zagrali m.in. "Calcjumfolii" z Torunia (w zeszłym roku dostali wyróżnienie za efekty specjalne w związku z wielką burzą podczas ich występu; tym razem zaprezentowali dwa utwory: "Cierń" do słów Różewicza oraz "Kołomacieja" do słów Marii Sowisło), "Chwila nieuwagi" z Rybnika (laureaci Yapy i Nagrody Wojtka Bellona; zagrali utwory "Karczma" do słów Leśmiana oraz "Pedziała mi matka" własnego autorstwa, napisany po śląsku), "Z odzysku" (dwa utwory – "Ranek w górach" do słów Asnyka i "Aniołek", wpadające w ucho, ale zaśpiewane trochę "bez śniadania"), Piotr Kłeczek (zaprezentował polskie wersje dwóch pieśni Nohavicy – "Gwiazdę" i "Gdy odwalę kitę", jego czarny garnitur zdecydowanie pasował do dramatyzmu drugiego z utworów; niestety mocny głos kontrastował zauważalnie ze słabym, konkursowym nagłośnieniem), Wiesław i Martyna Ciecieręga (muzyczna rodzina, moi faworyci, zaśpiewali dwa naprawdę fajne utwory, będące interpretacjami Asnyka i Ziemianina), Piotr Płaza (przedstawiciel klasycznej piosenki turystycznej, przyjechał niemal z całym fanklubem, mimo mocnego i radiowego głosu jego utwory nie przypadły mi do gustu), "Jednym słowem" (Ania Grabowska i Tomasz Henciński – jeszcze w zeszłym roku występowali w konkursie niezależnie od siebie; ich utwory skupiały się bardziej na przekazie liryki, niż walorach muzycznych), Sergiusz Orłowski z Częstochowy (zagrał "Dom mój" do słów Bellona oraz "List"), "Zielone Liście" (trzy utwory – powolne "Gwiazdy", zaśpiewany w stylu Wołosatek "Śnieg" oraz "Blues Opawskich Gór" przygotowany specjalnie na konkurs piosenki promującej region) i Mariusz Lewicz. W trakcie koncertu konkursowego znów przeszła spora burza, co znacznie przerzedziło szeregi publiczności.
Długo oczekiwany koncert nocny rozpoczęli zeszłoroczni faworyci – zespół "Egon Alter" (w mocno wybrakowanym składzie w stosunku do ostatniej edycji festiwalu; zabłysnął "Piosenką antropologiczną" i jej czesko–polskim wykonaniem) oraz fenomenalne "Myśli Rozczochrane Wiatrem Zapisane", czyli Kasia Abramczyk i Gosia Niemiec wraz z ekipą instrumentalistów. Warto wspomnieć, że to właśnie tutaj, na Kropce 2009, miała początek ich artystyczna droga. "Myśli..." zagrały zarówno swoje debiutanckie przeboje ("Góry moje"), jak i nowsze utwory ("Kamienie" i "Szlakiem pór roku"), jak zawsze porywając zgromadzoną publiczność. W następnej kolejności wystąpił zespół "Pod jednym dachem" (tutaj przezwyciężył mnie sen i musiałem stanąć w przedługiej kolejce po kawę, pamiętam jednakże do dziś fajne wykonanie "Patrzę w niebo"). Gdy zawartość kofeiny w mojej krwi (a może odwrotnie? :-)) wzrosła do akceptowalnych poziomów na scenę weszła "Cisza Jak Ta", grupa absolutnie wyjątkowa, łącząca wyrafinowaną poezję z profesjonalnymi, muzycznymi aranżacjami. Aby zmieścić w jednym występie trochę gór i trochę uczucia, "Cisza..." zaczęła od "Miłości w Cisnej". Następnie rozbrzmiały: bellonowska "Kołysanka dla..." (która wbrew pozorom nie służy do usypiania!), "Chrystus Bieszczadzki", "Rozsypaniec" i "Nadzieja". Zespół pożegnał się z publicznością utworem "W naszym niebie", owacje nie pozwoliły mu jednak szybko odejść – zakończył koncert bisując "Zapachem chleba", piosenką laureatką Bazuny 2004. Niebawem zaczęła się któraś z kolei burza i trzeba było ratować dobytek, musiałem więc zrezygnować z oglądania występu Tomka Jarmużewskiego, zdążyłem za to posłuchać Basi Beuth, śpiewającej m.in. "Tak jak góry" i piosenkę ze słowami "tylko trochę wina płynie", której tytułu nie potrafię zidentyfikować. Pogoda coraz bardziej się psuła, Pioruny co chwilę rozświetlały nocne, niespokojne niebo. Ostatni wystąpił znany wszystkim "Dom o Zielonych Progach", którego nie było mi dane obejrzeć w całości. Okazało się, że organizatorzy skrócili sobotni koncert, przekładając jego końcówkę na niedzielę.
Tliła się jeszcze w naszych głowach nadzieja na nocną imprezę, ale w zaistniałych okolicznościach przyrody w kropkowej karczmie Amorek nie było już nawet miejsc stojących, zaś wycieczka do szkolnego schroniska oznaczała zostawienie na pastwę ulewy namiotów. Tak oto bezowocnie poszliśmy spać, czekając na lepszą aurę.
Niedziela
Lepsza aura oczywiście nie nadeszła, rano przenieśliśmy dobytek do zrujnowanego pensjonatu obok naszego pola namiotowego i zaczęliśmy śpiewogranie. Z czasem nawet przyłączył się do nas Karol Płudowski, a że nie było większego sensu ruszać się z miejsca – przeprowadziliśmy się do (zadaszonego, co najważniejsze!) PTSMu dopiero popołudniu. W obliczu dalszych przygód (pozdrawiam tu panią recepcjonistkę PTSMu za bardzo "miłe" potraktowanie nas) zdążyliśmy jedynie na końcówkę koncertu Trampské Hudby. Przypomnę, że grali na nim "T. O. Šíny", "Roháči", "Žalman a společnost" i "Hot Jazz Šůtrs". Nie mogliśmy oczywiście przegapić najważniejszego wydarzenia tego weekendu, czyli występu Jaromíra Nohavicy. Od dłuższego czasu krążyły plotki o jego chorobie (odwołał dwa koncerty w piątek i sobotę) oraz niechęci do grania na festiwalach. Gdy wyszedł na scenę wyglądał na niezwykle zaskoczonego reakcją publiczności, rzadko chyba zdarza się spotkać w jednym miejscu tylu Polaków i Czechów. Od razu podbił serca widzów swoją pełną humoru, polszczyźnianą konferansjerką. Zagrał właściwie wszystko, czego chciałem posłuchać — od wesołego "Dokud se zpíva", poprzez zmysłowe "Zatímco se koupeš" po garść żywiołowych utworów z Heligonką. Po ponad godzinie muzycznej uczty (także po polsku) zakończył koncert "Kometą".
Ludzie powoli zaczęli wracać do domów, my spędziliśmy jeszcze jeden nocleg w szkolnym schronisku, świętując całą noc rocznicę powstania "Myśli Rozczochranych Wiatrem Zapisanych". I puentą całego wyjazdu do Głuchołaz stała się wówczas piosenka "Pechowy dzień" Waldemara Chylińskiego, bo gdy marząc o długim śnie przekręcaliśmy się na drugi bok w ciepłych łózkach poinformowano nas, że doba hotelowa kończy się o 10:00 ;-).
Tak dla formalności:
- Koncert konkursowy wygrał zespół "Chwila nieuwagi" z Rybnika.
- II miejsce – Piotr "Płazior" Płaza z Piechowic.
- III miejsce – Martyna i Wiesław Ciecieręga z Bytomia.
- Wyróżnienia dla: zespołu "Bieguni" z Nowej Rudy, Tomasza Edmunda Drachala z Warszawy i zespołu "Zielone Liście" z Łęczycy.
Pełna lista nagród znajduje się na oficjalnej stronie kropki.
Witam serdecznie... wspominając mile festiwal jako uczestnik konkursu PUCH chciałbym dodać do artykułu uzupełnienie iż mój strój sceniczny jest stałym elementm moich recitali...
OdpowiedzUsuńi noszę krótsze nazwisko...
Pozdrawiam
Piotr Kłeczek
Witam! Przepraszam za pomyłkę, po prostu korekta błędów nieco u mnie zaszalała. A strój od razu skojarzył nam się z tą piosenką — szczególnie, że rozkładaliśmy ją niegdyś na czynniki pierwsze na bohemistyce.
OdpowiedzUsuńdziękuję za wprowadzone zmiany... jeżeli chodzi o nagłośnienie to moim błędem był brak wcześniejszej próby mikrofonowej ale ogólie jestem zadowolony z pracy akustyków...
OdpowiedzUsuńPrób mikrofonowych nie było, a to duże utrudnienie dla wykonawców biorących udział w PUCHu. Niestety pokazuje to, że sam konkurs nie jest na KROPCE tak ważny, jak według mnie powinien być.
OdpowiedzUsuńAle ogólnie było przyjemnie i towarzysko, tylko te burze... :) choć może dzięki nim mogłem posłuchać i pobujać się w rytm piosenek zespołu "Na bani". Dali koncert przecudnej urody w altanie w parku zdrojowym (pomiędzy Amorkiem i Kropką). Przez złą pogodę nie dali rady wystąpić na scenie, a udało się akurat tam. Jedynym oświetleniem była czołówka wokalisty zespołu. Wspaniałe klimaty, po prostu magia.
Pozdrawiam
Sergiusz Orłowski